poniedziałek, 21 października 2013

"Drogie" memu sercu

Drogie = dobre, czy drogie = złe?

Ze specjalną dedykacją dla Emmy.

W trakcie pisania innego bloga zacząłem się zastanawiać nad znaczeniem terminu "drogi" w dzisiejszych czasach. Nie będę przytaczał całego, dosyć długiego wywodu, ale kluczowy jest fakt, iż jest on odmiennie rozumiany niż jego słownikowe znaczenie. Wśród takich określeń jak: kochany, luby, miły, ukochany, ulubiony, umiłowany, cenny, drogocenny, kosztowny, wartościowy, bliski, ważny, jak widzicie trudno odnaleźć takie, które pasowałoby do dominującego obecnie przekonania. Większość ludzi poświęca obecnie bardzo dużo czasu poszukując jak najtańszego produktu. Furorę robią portale aukcyjne (Allegro), czy porównywarki cenowe (CENEO), a dominujące znaczenie na rynku przejmują różnego rodzaju sieci handlowe. W tej pogoni za ceną na plan dalszy zeszła dbałość o jakość produktu, czy możliwość uzyskania rzetelnej informacji na jego temat.
Tak więc można by już w tym momencie odpowiedzieć na zadane w tytule rozdziału pytanie - drogi = zły i na tym zakończyć.
No ale myślę, że znacznej większości moich czytelników raczej by ta odpowiedź nie zadowoliła.

W ciągłej pogoni za najniższą ceną.

Z tej pogoni za ceną doszliśmy do takiego etapu, że gdy kupujemy sprzęt AGD to wyszukujemy takiego, którego okres gwarancyjny jest jak najdłuższy lub wykupujemy dodatkowe ubezpieczenie - marka nie ma już żadnego znaczenia. Gdy wybieramy telefon to modlimy się o to żeby zepsuł się nam jeszcze przed końcem gwarancji, bo już nie wierzymy w to że dotrwa do końca trwania umowy, a tak to przynajmniej dostaniemy nowy, który przez kilka miesięcy nam posłuży. Dobrze, że w rezerwie i tak trzymamy na wszelki wypadek jakiś niezniszczalny sprzęt wyprodukowany dawno temu, którego już nic nie jest w stanie zepsuć - ponieważ kilkakrotnie wypadał nam z rąk, gdy biegliśmy w pośpiechu, żeby zdążyć odebrać dzieci, walczyliśmy o niego z naszym psem, któremu nie było łatwo wyrwać go z paszczy i tak właściwie jedynymi jego mankamentami są: pęknięty wyświetlacz, brak Androida i data produkcji, nie przystająca do panujących norm społecznych. Podstawową zaletą natomiast możliwość niezawodnego wykonania połączenia telefonicznego (a czasem mam wrażenie, że w obecnych telefonach zapomniano o tej niezwykle istotnej funkcji). Prawda jest taka, że zepsuty sprzęt to naprawdę mały problem. Kiedy nasz telewizor odmówił posłuszeństwa, a my podjęliśmy wspólna decyzję (tzn. prawie wspólną bo pozbawiliśmy dzieci prawa głosu w tej kwestii), że nie kupujemy nowego to nagle okazało się, że mamy czas, żeby przeczytać książkę, żeby wyjść z dziećmi na spacer, czy znaleźć chwilkę na jakieś hobby. Tak więc niska jakość tego typu urządzeń może się okazać ich największą zaletą, jeżeli tylko uwolnicie się od przekonania, że te rzeczy są Wam niezbędne do życia.

Wychodzenie naprzeciw potrzebom konsumentów.

Niestety pogorszenie jakości dotknęło też inne dziedziny takie jak: motoryzacja (kiepskiej jakości samochody), przemysł spożywczy, czy branża, której zamierzam poświęcić trochę więcej uwagi, a mianowicie przemysł farmaceutyczny. Na motoryzacji nie będę się skupiał (pojawienie się tego wątku to prawdopodobnie efekt działania podświadomości, która przypomina, mi iż łożyska w moim samochodzie wymagają natychmiastowej wymiany), ale jeżeli chodzi o przemysł spożywczy i farmaceutyczny pozwolę sobie na rozwinięcie. Okazało się, iż branże te są bardzo elastyczne jeżeli chodzi o wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom klientów.
Znów można by zadać podobne pytanie jak na początku - dobrze to, czy źle?
No, więc zaspokajanie potrzeb klienta jest bardzo ważne, no ale kiedy dla klienta najważniejsza jest jak najniższa cena to działanie producenta prędzej, czy później odbije się na jakości produktu. Nie twierdzę, że dzieje się tak od razu, ale gdy już dokona się wszystkich możliwych cięć i zostaną do rozdysponowania tylko środki na reklamę oraz zakup składników potrzebnych do produkcji, to jak myślicie na czym trzeba będzie oszczędzić?

Celowo nie zamknąłem jeszcze tematu branży spożywczej (na której tajnikach przyznam szczerze znam się znacznie mniej) ponieważ jestem zdania, iż jeżeli chodzi o kwestie jakości produktów powinny być one przestrzegane równie restrykcyjnie, jeżeli nie bardziej niż w przypadku produkcji leków. A bardziej dlatego, że wiem z własnego doświadczenia, że pacjent jeżeli brakuje mu pieniędzy to jest w stanie przerwać kurację, nawet jeżeli wymaga ona ciągłego i systematycznego przyjmowania leków, a nie zrezygnuje z zakupów w sklepie spożywczym. Tak więc jedzenie przyjmujemy codziennie, dlatego ważne jest, żeby było ono dobrej jakości.

Dodatki - niby fajnie brzmi, dostajemy coś dodatkowo, ale czy tego naprawdę chcemy?

Wszystkie sztuczne dodatki, które stosuje się w celu wydłużenia okresu przydatności do spożycia, zmniejszenia kosztów produkcji, poprawy wyglądu oraz walorów smakowo-zapachowych nie są niestety obojętne dla naszego organizmu. Często hamują one wchłanianie wielu istotnych dla prawidłowego funkcjonowania organizmu witamin, czy minerałów (postaram się podać więcej szczegółowych informacji na ten temat w dalszej części poświęconej już stricte aspektom zdrowotnym związanym z pracą wspomnianego w tytule serca). Tak więc wszystkie te "nowatorskie" rozwiązania są odpowiedzią na naszą potrzebę znalezienia jak najtańszego produktu o maksymalnie długim terminie ważności. A ponieważ okres stosowania tych wszystkich cudownych substancji, ukrywających się pod tajemniczym symbolem "E" (nie należy wiązać go z Einsteinowską teorią względności), nie jest jeszcze długi, a sam mechanizm działania jest dosyć skomplikowany, nie czujemy więc na razie zagrożenia. Można jednak zaobserwować znaczny wzrost zachorowalności na choroby przewodu pokarmowego, serca i układu krążenia oraz na choroby nowotworowe. A długofalowe narażenie na działanie tych nie do końca zbadanych substancji, może być katastrofalne w skutkach. Pewnie powiecie w tym momencie no tak, ale przecież te substancje są przebadane, bezpieczne, dozwolone stężenia są ściśle określone normami, a choroby to po prostu wynik niezdrowego trybu życia.

W poszukiwaniu zapomnianych smaków.

Ja w każdym razie mam swoje podejrzenia, a i coraz więcej osób spotykam, które zaczynają uważniej dobierać produkty żywnościowe i coraz więcej z nich przygotowywać samodzielnie. I to nie wśród ludzi, którzy uwielbiają różnego rodzaju, modne trendy, tylko coraz częściej wśród zwyczajnych ludzi, którzy jeszcze pamiętają, jak jedzenie smakowało dawniej i jaka była jego faktyczna przydatność do spożycia, gdy nie było naszpikowane konserwantami. Żywność ekologiczna zaczyna się więc cieszyć coraz większym zainteresowaniem. Jak na razie z wyższą cenną idzie w parze wysoka jakość i w tym przypadku wszyscy doskonale rozumieją tą zależność. Dopóki będzie to towar niszowy, tak pozostanie. Gdy tylko ktoś zwęszy w tym świetny sposób na biznes, zapewne i tutaj nastąpią zmiany jak w omawianych branżach pokrewnych.

Postępujący spadek jakości, jako odpowiedź na potrzeby społeczeństwa.

Gdy zastanawiałem się nad tym w jaki sposób zobrazować ryzyko spadku jakości, głównie w odniesieniu do produkcji leków i suplementów diety znowu z pomocą przyszedł mi przykład z branży spożywczej (historia autentyczna). Producent wędlin dostał propozycję współpracy z jedną z większych sieci dyskontowych, jednak gdy usłyszał oferowaną kwotę za gotowy wyrób zrezygnował, gdyż przekalkulował i stwierdził, że kwota ta nie pokrywa nawet ceny mięsa potrzebnego do produkcji. Uzyskał on jednak propozycję zmiany receptury na taką, która opracowana została specjalnie na potrzeby dyskontu. Technologia ta umożliwia zarówno wyprodukowanie wędliny jak i uzyskanie zarobku. Szanujący swoją markę właściciel przetwórni zrezygnował (podobno). Ale myślę, że wielu innych wykazuje się większą "elastycznością". Takie samo ryzyko dotknęło obecnie branżę, która jest mi bliższa. Branża farmaceutyczna po wejściu w życie tzw. nowej ustawy refundacyjnej stanęła przed koniecznością dokonania istotnych zmian dotyczących sposobu funkcjonowania. Zmiany te można zauważyć zarówno na etapie produkcji, sprzedaży hurtowej, jak i detalicznej w aptekach. Jeżeli już wcześniej komercjalizacja przebiegała podobnie jak w branży spożywczej i sieci (hurtownie, apteki) dyktowały politykę cenową do której wszyscy musieli się dostosować, to "przykręcenie kolejnej śrubki" tzn. regulowany ustawą brak opłacalności obrotu lekiem refundowanym jeszcze pogorszył sprawę.

Żeby to zobrazować przedstawię taką "hipotetyczną" sytuację. Wyobraźmy sobie, że branża spożywcza podlega ustawie, która narzuca odgórnie ile ma w każdym sklepie kosztować np. kiełbasa. Dodatkowo precyzyjnie określona jest kwota jaką może zarobić właściciel sklepu na każdym kilogramie kiełbasy, niezależnie czy jest to: zwyczajna, podwawelska, krakowska, toruńska, czy wiejska - zarobek jest taki sam (jeżeli pominąłem Wasz ulubiony rodzaj kiełbasy to serdecznie przepraszam). Cena zakupu już jednak nie będzie taka sama, ale taka jaką konkretny producent wynegocjuje z ustawodawcą. A gdyby jeszcze cena producenta była stała i nie można jej było zmieniać, ani łączyć z żadną gratyfikacją dla odbiorców niezależnie od tego ile towaru kupują. I to jeszcze nie wszystko, bo mogłoby być jeszcze tak, że systematycznie co dwa miesiące zmienia się cenę (podwyższa lub obniża). Pomyślicie sobie ale abstrakcja - wyobraźnia jak u Lema. A zresztą nawet jeżeli coś tak niedorzecznego by zaistniało, to przecież na każdą sytuację jest jakiś sposób. Jeżeli na każdej kiełbasie zarabiamy tyle samo to po co zamawiać te drogie - kupujemy tylko tą najtańszą, nie mrozimy niepotrzebnie pieniędzy, a klientom tłumaczymy że inne są obecnie niedostępne. No można by jeszcze napisać PROMOCJA i wtedy wcale nie będzie problemu, bo o nic innego nie będą pytać. Tylko w tym miejscu zrobię jeszcze jedno sprostowanie. W tej hipotetycznej, całkowicie absurdalnej sytuacji mogłoby być tak, że tych produktów z usztywnioną ceną nie można reklamować. Wiem, to już zupełnie niedorzeczne, no ale jak już tak całkowicie puszczamy wodze fantazji, to i taką opcję możemy uwzględnić. Więc podpowiecie inny sposób. Jeżeli tak nas tu cisną jakimiś okrutnymi, tyrańskimi rozporządzeniami to my się po prostu na boku dogadamy z producentem zwyczajnej - weźmiemy od niego dwie tony kiełbasy, oczywiście w takiej cenie jaka jest obowiązująca, a on uruchomi specjalnie produkcję takiego najtańszego pasztetu w puszcze i dorzuci nam do tego zamówienia cztery tony po 1 gr za kg. Kiełbaskę będziemy sobie powolutku sprzedawać i systematycznie szorować na zapleczu, a na pasztecik zrobimy super promocję za 1,99 zł (wszystko zgodnie z prawem) i rozejdzie się jak świeże bułeczki (o pieczywie już nie będę pisał, wystarczy Wam trzymający w napięciu ocierający się o fantastykę motyw wędliniarski). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nie jesteśmy tak dużym sklepem jak ten sieciowy market tuż obok, który taki towar rozrzuci po swoich wszystkich filiach i po trzech dniach powtórzą zamówienie. Poza tym jak tu wytłumaczyć pani Zosi, że nie ma jej ulubionej krakowskiej pieczonej, a wiem, że po zwyczajnej zawsze ją boli wątroba. A poza tym jak tu sprzedawać ten pasztet, jeżeli pamiętam dokładnie jak jego producent śmiał się do rozpuku opowiadając, że jego pies go nie tknie, bo przecież nie jest wegetarianinem. A poza tym nawet jakby się dogadać i zamówić tego trochę mniej. Wiadomo mniej pasztetów to i ceny 1,99 zł nie zrobimy jak u konkurencji i będzie leżało, aż się przeterminuje. A jeszcze jak przy kontroli wykryją, że zamówienie zwyczajnej było powiązane z "groszówkowym" pasztetem to jeszcze karę przyjdzie zapłacić i cały zarobek przepadnie (myślicie pewnie, że science fiction sięgnęło zenitu). Konkurencji nie ruszą, bo to za duży gracz na rynku, ma masę znajomości, a poza tym wcześniej właściciel sieć agencji towarzyskich prowadził, więc dokładnie wie jak sobie poradzić z przeciwnościami losu. Bardziej się "spożywka" zaczęła opłacać to się przebranżowił. No nic pewnie trzeba ograniczyć inne zamówienia, zdecydować się na pakiecik, zrobić ten pasztecik w promocji za 1,99 zł - mniejszy zarobek, ale może jakichś nowych klientów się zwabi. A pani Zosia? Ach, nie pani Zosia, to inni przyjdą, ludzie teraz liczą się z pieniędzmi, trzeba iść za ich potrzebami.

Czy to naprawdę fikcja?

A wyobraźcie sobie jakby taka kuriozalna sytuacja dotknęła apteki (już jest bardzo późno więc sam się trochę pogubiłem i nie wiem czy to fikcja, czy ktoś naprawdę boryka się z takimi problemami). Przecież apteki to służba zdrowia, jak nam dziecko, czy ktoś z bliskich choruje to tam biegniemy po poradę i leki. Przecież to często kwestia życia i śmierci. Czy wtedy myślimy o tym gdzie w okolicy jest najtańsza apteka. Kiedy jesteśmy w sytuacji zagrożeniem życia, zwłaszcza naszego dziecka, to jedyne na czym nam zależy to znaleźć jak najlepszy lek, taki który pozwoli mu jak najszybciej wyzdrowieć, odzyskać siły i uniknąć bolesnego, czy stresującego zabiegu. Uwierzcie naprawdę wiem jak czuje się rodzic w takiej sytuacji. I wtedy słowo "drogi" znów odzyskuje swoje pierwotne znaczenie. Zdrowie naszego dziecka jest wartością bezcenną, więc w miarę naszych możliwości zadbajmy o to, aby w naszych aptekach dostępne były preparaty wysokiej jakości, a pracujący tam farmaceuci mogli dzielić się z nami swoją wiedzą i pomagać w utrzymaniu zdrowia, poprawie jakości naszego życia i życia naszych "drogich" pociech.

Tak właściwie pierwotnie tak miało wyglądać zakończenie, ale z uwagi na to, iż wiele osób trafiło na tą stronę w poszukiwaniu informacji na temat suplementów diety stosowanych w chorobach serca i układu krążenia, w kolejnych wpisach przedstawię opracowania dotyczące ważnych substancji oraz wysokiej jakości preparatów, które serdecznie Wam polecam.
Bez obaw podałbym je swoim własnym dzieciom.



SERDECZNIE POLECAM pozostałe artykuły dotyczące "spraw sercowych":

Tajemnicze odkrycie roli aminokwasów,
Witaminy na sprawy sercowe,
Składniki mineralne w okresie życia płodowego.


Wspólnymi siłami udało się uzbierać pieniążki potrzebne dla:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz